Lena Sobalak blog

Pages

▼

Monday, September 2, 2019

Wakacyjny romans

     Miałam ostatnio okazję wysłuchać kilku historii „wakacyjnych miłości” moich koleżanek. Były urocze. Aż sama zatęskniłam za wyjazdami zorganizowanymi do ośrodków wypoczynkowych lub na obozy, gdzie wszyscy zamieszkujący w danym przedziale czasowym „goście” tworzą małe społeczeństwo i zaczynają żyć wychodząc poza rutynę. Niestety, z tego co zauważyłam my kobiety mamy tendencję do zbyt intensywnego przywiązywania się. Nie jest to odkrycie na miarę nowej planety, jednakże niegdyś myślałam, że to mit i do tego mało powszechny. 
     Oczywiście, wakacyjne podejście do relacji wygląda tak: „przecież to tylko romansik”, „ja chcę tylko zaliczyć”, „to tylko zakład”, „mam tylko kilka dni, to będzie niezobowiązujące”. Właśnie, „tylko”, a jednak „aż”. Zaczyna się niewinnie - będąc na wyjeździe, oderwani od codzienności, upatrujemy sobie osobę spełniającą nasze standardy. Nie oceniamy charakteru, przecież przez czas pobytu nie zamierzamy podziwiać jego poglądów - raczej idealną jawline czy pięknie oświetlone ciało. Wymieniamy niewinne spojrzenia przez kilka dni lub dzięki bardziej sprecyzowanemu limitowi czasu - działamy bez większego zastanowienia. Zauważyliście, że na takich wyjazdach żyjemy jakby jutra miało nie być? Kiedy człowiek zna „termin ważności” potrafi zagospodarować czas jak tylko mu się zamarzy. Nostalgicznie wracam do moich własnych wakacyjnych zauroczeń. Pamiętam jak bardzo przeżywałam rozstania z ludźmi i jak długo trzymało się mnie uczucie tęsknoty, smutku i zaburzona wizja naszej wspólnej przyszłości. Przecież było tak idealnie! Dlaczego to nie może trwać wiecznie? 
     Wakacyjne relacje mają w sobie odrobinę magii, ta presja czasu dodaje im uroku. Bardzo idealizujemy poznanych ludzi i nawet nie chcemy wychodzić poza bańkę bezpiecznej kreacji potencjalnego partnera. W moim przypadku każdy obóz kończył się nieszczęśliwym zauroczeniem. Chłopiec z pięknymi lokami, chudy blondyn z podkrążonymi oczami, czarujący brunet o promiennym uśmiechu, wysoki aryjczyk w stussy. Ilu ich było! A jak długo trzymało! Oczywiście teraz jestem świadoma, iż bardziej niż oni sami podobało mi się ich wyobrażenie w mojej głowie. Przecież ciężko poznać kogoś na wylot w ciągu dziesięciu dni. Ba! Nawet nie. Od tego należy jeszcze odjąć powiedzmy dwa lub cztery, przez które wstydziliśmy się zagadać i bawili w podchody. Te dwa lub cztery dni, przez które fantazjowaliśmy o potencjalnym partnerze, o tym jaki on jest dobry i czuły, i jak dobrze całuje czy inne cudawianki. Ile nam wtedy zostaje? Sześć. Około sześciu dni na poznanie drugiej osoby na tyle dobrze, aby spotkać ją na ślubnym kobiercu (w naszej głowie oczywiście). 
     Znam przypadki, kiedy takie wakacyjne romanse rzeczywiście utrzymywały się po powrocie do domu. Jednak z własnego doświadczenia jestem w stanie stwierdzić „co było na wakacjach, na wakacjach pozostanie”. Po powrocie do naszej rzeczywistości wszystko traci kolory. Pan idealny przestaje być taki idealny, nie ma kontaktu dwadzieścia cztery godziny na dobę. Okazuje się, że lubi coś, czego Ty nie lubisz - tragedia. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłaś? Może on o tym mówił, ale nie zwróciłaś uwagi? Ogólnie kiedy nie stoi półnagi na plaży, a Ty nie jesteś oślepiona słońcem - on nie wydaje się już być tym greckim bogiem za jakiego go uważałaś. W ogóle jak on się ubiera? Czego słucha? Kim są jego znajomi? Za dużo informacji na raz, za dużo nie wpasowujących się we wcześniej stworzony przez Ciebie szablon. I tak powoli kontakt się urywa, dzień po dniu jest coraz to mniej wiadomości. Raz odpiszesz, raz zostawisz na przeczytanym. Nie odpowiadasz już na snapy, aż w końcu nadchodzi rok szkolny i na dobre witasz rutynę. Relacja zakończona, wróciłaś do znajomych, przecież i tak go nie potrzebowałaś.To była pierwsza rzeczywistość. Jednak zawsze istnieją jakieś alternatywne. Pomińmy wszystkie, w których relacja urywa się wraz z końcem wyjazdu. W kolejnej to on uświadamia sobie prawdę o Tobie. W rzeczywistości nie jesteś modelką Victoria’s Secret, a jedyne o czym mówisz to ludzie, których nawet nie zna. I po co to ciągnąć? Następna: Z każdym dniem podoba Ci się coraz bardziej, męczysz go, a on już od dawna spędza czas ze swoją dziewczyną, do której wrócił po dziesięciu dniach rozłąki. Dobra, nie chce mi się myśleć nad kolejnymi alternatywnymi wersjami wpasowania wakacyjnego romansu do codzienności. Ludzie są różni, ciężko przewidzieć wszystkie scenariusze. 
     Osobiście uwielbiałam rozwalać relację przed wyjazdem, udając twardą, bez emocji - niby taka obojętna, aby następnie przez kilka miesięcy opłakiwać jaki to był uroczy i jak to bardzo tęsknie, a jak on mnie już w ogóle nie pamięta. Klasyk. Jednak raz nie mogłam się pozbyć natręta. Zabiegał dość intensywnie w porównaniu do reszty. Pamiętajcie - ja, zimna jak skała, on - męczący jak komar. Dziwne porównanie, ale dość trafne. W sumie pierwszy raz spotkałam się z takim traktowaniem, może dlatego że był starszy? W końcu pełnoletni, ja to przy nim gówniara, jeszcze nie zaczęłam liceum. Powoli, dzień po dniu, lód wokół mojego serca topniał. Wow, królowa śniegu pokonana. Znajomość przeniosła się do Polski i wtedy w mojej wyobraźni zaczęłam pisać romantyczne scenariusze. Pierwszy raz nie mogłam się doczekać września. Relacja z nim dużo mnie nauczyła. Chłopak był starszy, z „lepszej pułki” społecznej, że tak to ujmę, bardzo mnie to peszyło. Jak się domyślacie znajomość zakończył przed rokiem szkolnym, wszystkie wspólne plany zerwane. Ile ja płakałam! Jak długo przeżywałam! Jak to bolało! Ale serio, spodziewałam się, że wakacyjna relacja, związek na odległość, do tego z kimś z „innego świata” przetrwa? Naiwna blondyneczka. Złość trzymała mnie długo. Czułam się jak idiotka. Jednak teraz, po tylu latach jestem mu bardzo wdzięczna. Otworzył mnie na zupełnie inny świat, inną rzeczywistość, poszerzył moją wiedzę w wielu dziedzinach. Tak więc romanse wakacyjne - jeśli nas czegoś nie nauczą, to chociaż odrobinę rozerwą, a płacz jest zawsze. Amen.




















Zdjęcia: Tomek Jabłoński (instagram)
Makijaż: Klaudia Czępińska (instagram)
Brwi: Salon Arcycięcie (instagram)
Styl: Lena Sobalak (instagram)
Lena Sobalak at 2:53 PM 13 comments:
Share

Tuesday, July 2, 2019

20

Dwadzieścia lat minęło jak jeden dzień...
W sumie to nie, ale tak jest dobrze. Z nostalgią wspominam lata w przedszkolu, podstawówce, gimnazjum i liceum także, chociaż to było niedawno. Jednak moje rozczulenie zbiera się nad brakiem odpowiedzialności i świadomości swoich decyzji. Tęsknię za czasem, kiedy nie przejmowałam się każdą głupotą, a największym problemem był fakt, że nie nauczyłam się na kartkówkę, którą można było poprawiać w nieskończoność. Może to zabrzmieć nieco aspołecznie, jednak nie brakuje mi mojego rodzinnego miasteczka. Ważniejsze miejsce w moim sercu zajęła chociażby Częstochowa, w której uczyłam się tylko trzy lata! Brakuje mi za to rodziny, która niestety - w większym procencie pozostała tam, skąd ja uciekłam.
Kiedy byłam w podstawówce albo na samym początku gimnazjum przeczytałam książkę "jedź, módl się, kochaj", którą pożyczyłam od taty. Nigdy nie uchodziłam za mola książkowego, jestem wymagającym odbiorcą i ciężko mnie zainteresować. Mimo to, istnieją książki, które pochłaniam z niesamowitym zapałem i zżerającą ciekawością. Wracając. Czytając owe dzieło byłam pod wielkim wrażeniem decyzji głównej bohaterki. Porzuciła swoje statyczne, niekiepskie życie z powodu jakiejś fanaberii? Jakoby nie wiedziała kim jest? To tak się da? Cóż za abstrakcja!
Podczas jednego z wyjazdów, wydaje mi się, że były to Włochy, kobieta wspomniała zdanie, którego sens do dzisiaj zapisał się w mojej pamięci. Otóż było tam powiedziane, że każdy z nas ma swoje MIASTO. Właśnie w nim czujemy się najlepiej, jesteśmy sobą. Przez lata szukałam. Myślałam, że to Mediolan, Paryż, Barcelona... długo by wymieniać. Wszędzie było mi dobrze, na pewno dużo lepiej niż w domu. Ta atmosfera, ten klimat... Wszystko było magiczne. Jednak te miasta szybko się nudziły, nie zagrzałabym tam miejsca na dłużej niż miesiąc.
Minęło dwadzieścia lat od mojego pierwszego dnia na ziemi. Jestem jednostką myślącą, a przynajmniej starającą się. Stwierdzam, iż moje życie bywało dość intensywne. Nie obyło się bez przygód niczym z filmów, o których wiedzą tylko moi bliscy. Raz dramat, raz komedia. Psychika przechodziła przez wiele stanów, jednak dopiero teraz stwierdzam, iż w miarę się unormowała. Myśląc o tym co działo się w mojej głowie chociażby rok temu - ciężko w to uwierzyć. To na pewno moje myśli? Wracając do czasów podstawówki czy gimnazjum - szok i niedowierzanie.
Jeśli kiedykolwiek będziecie się zastanawiać czy zmiana wewnętrzna ludzi jest możliwa, podpowiem Wam. Tak. Chociaż może zmiana to za duże słowo. Bardziej "odkrycie prawdziwego siebie". W końcu mam cele, a przez okno widok na piękne miasto, w którym każdego dnia zakochuję się na nowo. Dziękuję Ci losie za to, że tak bardzo mnie rozpieszczasz i uczyniłeś dzieckiem szczęścia. Cieszę się, że w końcu potrafię się skupić na pozytywach. Mam cudowną rodzinę, wspaniałych przyjaciół i znajduję się tam, gdzie chciałam mieszkać od małego. Nie studiuję na prestiżowej uczelni za granicą, nie zarabiam milionów za dodawanie zdjęć na insta i nie mam super przystojnego chłopaka, ALE to co dostałam jest wystarczające i czuję, że to jeszcze nie koniec. Może i umrę samotnie lub wplątana w romans, jednak na pewno będę wtedy w stu procentach sobą, nie ograniczaną przez niewidzialne bariery.
Mam dla Was jedną radę: obserwujcie ludzi. Socjologia, mimo popularnych opinii, jest naprawdę przydatna w naszym funkcjonowaniu. W ten sposób nauczycie się dużo więcej. Obserwujcie, słuchajcie i inspirujcie się. Decydujcie gdzie chcecie być, czy chcecie BYĆ. Pamiętajcie, że przyszłość leży w Naszych rękach. Działajmy - nie tylko dla pieniędzy. Bezinteresowność jest kozacka. Remember that! Nie podążajcie za tłumem, kształtujcie własne zdanie i poglądy. Stwórzcie siebie od podstaw, edukujcie na przeróżne tematy. Dbajcie o ciało i umysł, pamiętajcie, że nie wszystko co pokazuje czwarta władza to prawda. Sami pokierujcie swoje życie tak, aby wspominane przypominało film ubiegający się o Oscara. Popełniajcie błędy i uczcie się na nich. Nie wchodźcie dwa razy do tej samej rzeki i szanujcie innych. Każdy bierze odpowiedzialność za swoje czyny, nie wincie się za głupotę całego świata czy chłopaka, który zdradził z Wami dziewczynę. Nie warto. Narzekając niczego nie zmienimy. Działajmy. Róbmy to w imię naszej przyszłości.

PS Takie moje małe życzenie z okazji urodzin - zainteresujcie się trochę sytuacją ekologiczną. Nie możemy wiecznie zamykać oczu. Skoro możemy uratować tyle żyć lub je chociaż odrobinę 
przedłużyć - dlaczego by się nie podjąć? Zróbcie to BEZINTERESOWNIE.








Zdjęcia - Yulyia Smutinka (instagram)
Makijaż - Klaudia Czępińska (instagram)

Lena Sobalak at 12:42 PM 8 comments:
Share

Thursday, June 27, 2019

Thank you, next

    Nie jest to temat wysokich lotów, jednak o dziwo mojej głowy nie zajmują tylko problemy związane ze zmianami klimatu. Czasami znajdzie się i miejsce na rozterki popularne, mniej ambitne, takie bardziej rozrywkowe. Tym razem los chciał, iż jest to miłość. Może nie, źle to ujęłam. Miłość to za dużo powiedziane. Bardziej miłosne fanaberie i złe wybory okresu młodzieńczego, a czasem i nawet dorosłego czy jeszcze dalej sięgając... Sprawa wręcz trywialna, a jednak w pewnym wieku otrzymuje rangę problemu.
     Otóż ostatnio obgadując jednego z chłopaków, z którymi się ówcześnie spotykałam, zauważyłyśmy z przyjaciółką jego idealne wpisywanie się w szablon nice guy'a. Zaryzykuję stwierdzeniem, iż nie jedna z Was spotykała się kiedyś z kimś takim. Chłopak jak ta lala na pierwszy rzut oka. No właśnie! Na pierwszy rzut oka. Z dnia na dzień zauważamy jego wielkie podobieństwo do cebuli, ale nie tej memicznej. Mam tu na myśli warstwy. Warstwy, z których obieramy owego "Pana idealnego" z rozmowy na rozmowę. Coraz mniej podoba nam się jego podejście, a zachowania które na początku wydawały się urocze zaczynają być przytłaczające. Regularnie podkreśla swoją "wspaniałość", aż zaczynamy się zastanawiać "chce nam zaimponować czy po prostu jest dupkiem?". Liczy na wdzięczność za każdy mały "miły" gest. Brzmi znajomo? Bo u mnie ten typ powtarza się regularnie!
     Zdecydowanie jestem nieuleczalną romantyczką. Kiedy byłam mała chłonęłam komedie romantyczne niczym gąbka. Do dzisiaj uwielbiam filmy z lat dziewięćdziesiątych i początku dwutysięcznych, mimo ich banalności - za każdym razem płaczę tak samo. Przez długi czas marzyłam o rycerzu na białym koniu, właśnie takim, którego obraz przedstawiało mi Hollywood. Najlepiej wyglądającego jak młody DiCaprio albo Hugh Grant czy inny amant kina bez polotu. Odrzucałam na swojej drodze wszystkich autentycznych chłopców, żeby w końcu trafić na TEGO. Jak się domyślacie jeszcze go nie spotkałam. Za kilka dni będę miała dwadzieścia lat, a w ich przeciągu ani razu nie udało mi się zbudować zdrowego związku. Albo związku w ogóle. Znajomi dobrze znają moje życie miłosne, ponieważ marudzę im o tym przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Może trochę przesadziłam, jednak często narzekam na swój brak talentu w budowaniu relacji.
     Podam Wam pewien przykład. Mamy pięciu facetów: pierwszego odrzucę ze względu na swój brak chęci i uprzedzenia do tworzenia "czegoś", drugi to fuckboy na którego miło popatrzeć i powzdychać "dlaczego jest tym fuckboyem? eh", trzeci nie jest zainteresowany płcią przeciwną (ale ja nim bardzo), czwartemu dam szansę, z czego okaże się to być właśnie NICE GUY, a piąty to Mr Perfect. Problem w tym, że on już szansy nie dostanie, ze względu na ostatnią chorą relację, którą musiałam przejść z panem, który podszywał się pod mój ideał. Łapiecie? Oczywiście o słuszności ostatniego kawalera dowiem się po czasie. Tak, właśnie po tym czasie, kiedy to decyduję się na bycie silną i niezależną kobietą, która da sobie radę ze wszystkim sama i w ogóle po co komu związki? Ten czas to czas oddechu, właśnie wtedy daję sobie na wstrzymanie i patrzę na długo ukrywane potrzeby. Koło zatacza się, kiedy dochodzą mnie słuchy o udanych związkach koleżanek. Jak to jedna poznała swojego narzeczonego przez Tindera, a inna nad Wisłą pijąc piwo. No dlaczego ja się pytam? Dlaczego dookoła mnie tyle tej miłości. Nie, nie jest okej, ja też chcę się do kogoś przytulić.
Oto moje pięć stadium zauroczeń, a może i sześć, o ile liczymy wewnętrzny kryzys. Za każdym razem tak samo, powtarza się mniej więcej co pół roku. Czasami życie dodaje historiom miłosnym kolorków, na przykład fuckboy jest zajęty i proponuje mały romans "póki dziewczyna hehe nie widzi" albo nice guy utrzyma się w przebraniu dłużej niż miesiąc.
     I tak siedzę i mielę tych chłopców i mężczyzn i tak w sumie to ciągle mam dużo towarzystwa, ale bez przerwy doskwiera mi samotność. Bo mimo tej otoczki budującej się świetlistej relacji i całej reszty bujd, które swój żywot zakończą wraz z moim pierwszym dniem okresu, nie mam komu zaufać, nikogo nie widzę w swojej przyszłości, nikomu nie daję szansy. Ciągle wszystkim dziękuję za miły tydzień, miesiąc... nie napiszę rok, bo tak daleko jeszcze nie zabrnęłam, come on. I tak tylko wołam "next" jak w tym programie randkowym MTV. Nie mówię, iż chętnych jest na pęczki, jednak zawsze znajdzie się jakiś Adonis czy Achilles, który na chwilę zajmie moje myśli albo przynajmniej powiadomienia z messengera. Nie ważne jak bardzo będę miała dosyć jego paplaniny, resztkami nerwów podtrzymam naszą sztuczną bańkę, aby nie musieć wracać do nudnego świata, w którym nie istnieje nawet iluzja bycia dla kogoś ważną.
Pisałam to o trzeciej nad ranem, wybaczcie mało wartościową rozkminę. 




Zdjęcia - Wojciech Gruszczyński (fb | insta)
Makijaż - Katarzyna Żurawska (fb | insta)

Lena Sobalak at 1:31 PM 4 comments:
Share

Sunday, June 2, 2019

Czas posprzątać

Do napisania tego tekstu zainspirował mnie ostatni atak paniki i uświadomienie sobie, że moje ambicje, praca którą teraz wkładam w budowanie przyszłości - mogą być bezcelowe. Przed podjęciem się próby „edukowania” Was, obserwatorów mojego profilu i być może - czytelników bloga - zmiany zaczęłam od siebie. Nie mówię, że jestem wzorem do naśladowania, jednak mam świadomość sytuacji, chęć działania i staram się stopniowo wprowadzać nowe nawyki w życie codzienne. Niektóre dobra ograniczyłam, inne zastąpiłam, z tych najmniej potrzebnych - zrezygnowałam.

Żyjemy szybko, staramy się zapewnić dobrobyt sobie i rodzinie lub zbieramy oszczędności na przyszłość. Często zatracamy się w trendach fast fashion i innych dobrach materialnych, coraz bardziej pogłębiając wszechobecny konsumpcjonizm. Nie zwracamy większej uwagi na otaczający nas świat, szczególnie żyjąc w mieście - na środowisko naturalne. Codziennie patrząc na papierowe miasta i betonowe lasy, mało które dziecko widziało na własne oczy bociana, o nim już tylko krążą legendy. Wiecie co jest straszne? To może być ich ostatnia szansa na spotkanie go. Ogromna liczba zwierząt i roślin jest zagrożona wyginięciem. To wszystko dlaczego? Ze względu na nasz ludzki egoizm, zbyt wielkie ego. Nie zwracamy uwagi na innych, liczy się tylko „ja”. Powiecie teraz, że kupujemy, żeby żyć na dobrym poziomie, żeby nasze rodziny mogły cieszyć się życiem. Tak? Jeśli naprawdę przejmowalibyśmy się NASZYMI BLISKIMI, dziećmi i przyszłymi pokoleniami - zadbalibyśmy o planetę. Wiecie dlaczego? Ponieważ ziemia niestety, ale ma już swoją datę ważności. My, Homo sapiens, możemy ją przedłużyć albo wręcz przeciwnie - doprowadzić do szybszego „zużycia”. Nie jestem żadnym „eko-świrkiem”, ani przykładnym minimalistą z ideologią „zero waste” (szczerze mówiąc nie wierzę, aby w dzisiejszych czasach styl „zero waste” był możliwy do osiągnięcia), jednak uważam, że każda mała zmiana wprowadzona w życie przez miliony (jak nie miliardy!) pozostawi pozytywny ślad, przedłuży wspomnianą wcześniej „datę ważności” ziemi, naszego domu. 
Kiedy byłam mała i myślałam o swojej przyszłości, nawet mi do głowy nie przyszło, że ja lub moje dziecko możemy być w ostatniej generacji żyjącej na ziemi. Dostałam ataku paniki myśląc o swoim potomstwie oraz ich losie. Czy w ogóle będzie sens prokreacji, skoro nie wiadomo jak długo następna generacja przeżyje?

Nie mówcie mi „nie masz wystarczającej wiedzy, żeby się wypowiadać na ten temat!” - okej, nie jestem alfą i omegą, ale mam ogólne pojęcie na temat sytuacji ekologicznej. Regularnie o tym czytam, staram się obserwować środowiska zaangażowane w akcje ratowania planety - Was też do tego zachęcam. Tak jak już wcześniej wspomniałam - każda mała zmiana wprowadzona w nasze codzienne nawyki może pomóc. Wystarczą dobre chęci, z czasem uda się zmienić przyzwyczajenia, zrezygnować z dóbr zbędnych, które mają swoje substytuty (w tych czasach coraz łatwiej dostępne na rynku). Przykro to stwierdzić, ale większości używamy tylko ze względu na lenistwo i u wielu osób - brak motywacji do zmiany. Pomyślcie o tym jak o inwestycji w przyszłość - nie tylko naszą, ale również naszych dzieci (już narodzonych bądź tych dopiero planowanych), młodszego rodzeństwa, siostrzeńców/bratanków, młodszych sąsiadów. 
Edukacja ekologiczna jest bardzo ważna, powinniśmy tłumaczyć podstawowe zasady młodszemu pokoleniu, sami poszerzać swoją wiedzę na ten temat. Niestety, ale dla korporacji liczy się tylko zysk, więc same z siebie (o ile nie będzie na nich wywierana presja ze strony konsumentów) nie są skore do zmiany. To MY jesteśmy zmianą, MY jako konsumenci, MY jako mieszkańcy, MY jako osoby odpowiedzialne za cały ten wszechobecny bałagan. Kochani, czas posprzątać. Małe kroczki - to już coś, zacznijmy dziś. 

Co można zrobić?
  • jogurty w plastiku zastąpić jogurtami w słoikach
  • Kupić torbę wielokrotnego użytku (najlepiej materiałową) i nosić ją ze sobą zawsze na zakupy
  • Nie pakować owoców w osobne zrywki (spokojnie mogą leżeć luzem w koszyku, podczas ważenia to też nie stanowi problemu)
  • Ograniczyć spożycie mięsa do 2 razy w tygodniu
  • Waciki i płyn do demakijażu zastąpić wacikami wielokrotnego użytku lub specjalnymi ściereczkami/rękawicami do zmywania makijażu przy pomocy wody
  • Zrezygnować z plastikowych słomek lub zastąpić je papierowymi, metalowymi czy bambusowymi
  • Zaprzestać używania plastikowych sztućców, talerzy i kubeczków
  • Zainwestować w butelkę z filtrem lub szklaną i dzbanek filtrujący (w celu zaprzestania kupowania wody butelkowej)
  • Ograniczyć zakupy w sieciówkach, zamiast tego przerzucić się na lumpeksy i/lub marki „z wyższej półki”, nieco bardziej dbające o materiały
  • Zainwestować w swój kubek na kawę lub zimne napoje, w niektórych kawiarniach można kupować kawę na wynos we własnych opakowaniach (jest za to nawet zniżka!)
  • Segregować śmieci (papier, plastik, metal, odpady mieszane, baterie, zakrętki, odpadki biodegradalne itp)
  • Przy następnej wymianie zastąpić plastikową szczoteczkę do zębów - bambusową lub biodegradalną (te drugie są na pewno dostępne w rossmanie)
  • Mydło w płynie (+ żel pod prysznic) wymienić na organiczne mydło w kostce
  • Dezodorant w sprayu zamienić na kulkę
  • Ograniczyć kupowanie produktów pakowanych w plastik
  • Zabierać torbę materiałową również na zakupy „ubraniowe” i zaprzestać pobierania reklamówek przy zakupach
  • Wymienić żarówki na energooszczędne 
  • Uszyć lub zakupić materiałowe woreczki do produktów „na wagę” czy pieczywa 
  • Zacząć zwracać uwagę na materiały podczas kupowania ubrań, stawiać na naturalne
  • Zaprzestać kupowana miliarda niepotrzebnych rzeczy
  • Naprawiać popsute obiekty, nie wyrzucać
  • Stawiać na książki w wersji elektronicznej
  • Jeździć transportem publicznym zamiast taksówkami lub samotnie autem
  • Kupując napoje na wynos wybierać papierowe kubeczki i prosić o brak plastikowej nakładki
  • Wybierać soki oraz inne napoje sprzedawane w szkle
  • Nie malować się codziennie, a jeśli nawet to kupować nowe kosmetyki dopiero po zużyciu i ZUŻYWAĆ je do końca, jeśli coś nam się znudzi - zamiast wyrzucać - wymieniać się ze znajomymi (to samo dotyczy ubrań)
  • Sprawdzać czy produkty kupowane zawierają olej palmowy (aby go ostatecznie wyprodukować wyniszcza się środowisko naturalne wielu gatunków zwierząt, jeśli nic z tym nie zrobimy niedługo wyginą orangutany i tygrysy)
To tylko moje propozycje! Istnieje dużo więcej możliwości, poczytajcie o tym i pamiętajcie, że nie musicie wprowadzać tego "na raz", jeśli podejmiecie się stopniowej zmiany - może być nawet bardziej efektywna.

*moje zdjęcia dla uwagi*

fot. EVA S. (instagram)
Lena Sobalak at 9:29 AM 8 comments:
Share

Sunday, May 26, 2019

Dzień Mamy

     Matczyna miłość. Zawsze zastanawiało mnie co to dokładnie jest. Myślę, że poruszając ten problem znajdujemy się na pograniczu magii i realizmu. Dlaczego zapytacie? Otóż ciężko mi zrozumieć w jaki sposób powstaje uczucie tak silne, tak wiążące. Przez ciąże i poród powiecie. Tak, zgodzę się, jednak to nie reguła. Ile razy ten rodzaj miłości zakwitł pomiędzy zupełnie niespokrewnionymi ze sobą osobami? Matki z adopcji potrafią kochać równie mocno (jak nie mocniej w niektórych przypadkach). Tak więc wracając do pytania kontynuujmy refleksję. Co dalej rozważymy? Długie lata wychowania? Jasne, z pewnością w dużej mierze wpływa to na relację, jednak czy aby na pewno długość czasu miała znaczenie? Ile to razy miała miejsce sytuacja, że osoba zbudowała ową więź „matka-dziecko” z niedawno poznaną osobą? Tak więc czy odpowiedzią na pytanie jest popyt? Popyt i podaż na miłość? Miłość, opiekę, poczucie bezpieczeństwa, bycia potrzebnym i kochanym? Czy to jest właśnie cała ta magia ukryta w realizmie? Zauważcie proszę jak różni się interpretacja tych relacji w zależności od rodziny. Jedne stawiają na „zimny chów”, inne na spełnianie nawet najmniejszych zachcianek. Co jest najlepsze? Wszystko, dzięki czemu dziecko wyrośnie na dobrego człowieka. Wychowanie, chociażby nie wiadomo jak surowe - jest kreowane miłością. Ma na celu przygotowanie nas do przysłowiowego „wyfrunięcia z gniazda”, aby życie za mocno nie dało w kość. W przypadku rozpieszczania - zapewne chcą ofiarować nam co najlepsze zanim przekonamy się, jak ciężko wygląda praca na pozyskanie rzeczy na tym poziomie. Taka mała zachęta do ciężkiej harówki poprzez przyzwyczajanie do dóbr luksusowych. Mamy. To one wnoszą w nasze życie światło. Od małego wpajają wartości, pilnują, abyśmy za szybko nie weszli w dorosłość. Ubierają, czeszą, gotują obiadki (albo chociaż próbują). Wiem, iż nie każdy może pochwalić się cudownymi relacjami z rodzicielką, czasami nawet zdrowymi, jednak mama to mama. Jestem pewna, że gdzieś tam jest kobieta, która starała się dawać ciepło i pomagała w rozwoju. Może to babcia? Może ciocia? A może sąsiadka z drzwi na przeciwko? Każdy mały gest, każda pomocna dłoń, każdy zaoferowany obiad. Nie wszyscy mają to szczęście i mogą rozkoszować się dobrami materialnymi, jednak opieki „mamy” nie będzie w stanie zastąpić żaden drogi prezent. To bezcenna więź, dar który zasługuje na bycie docenionym. Mama postrzega Ciebie zupełnie inaczej, postrzega świat zupełnie inaczej. Moment, w którym kobieta staje się matką, w którym jest świadoma macierzyństwa - to zmienia wszystko. Zaczyna dostrzegać zagrożenia, o których wcześniej by nie pomyślała, nowy poziom. 
Oczywiście nie każda kobieta jest stworzona do macierzyństwa, nie każda chce zakładać rodzinę - to nic złego. 
     Z okazji dnia mamy chciałabym złożyć najszczersze życzenia naszym aniołom stróżom. Dziękuję, że wytrzymujecie. Dziękuję, że kochacie. Dziękuję że jesteście. Oby jak najdłużej.


Kocham Cię Mamiś
Lena Sobalak at 10:53 AM 2 comments:
Share

Sunday, April 28, 2019

Ideały Instagrama

     Kiedy ostatnio stałam nago przed lustrem i uświadomiłam sobie jak mało czasu zostało do wakacji i jak bardzo moja figura jest odległa figurze Cindy Crawford w latach 90tych zaczęłam się nad czymś zastanawiać. Każdy z nas ma w swojej główce jakiś ideał, chodzi o poczucie estetyki. Niektórzy preferują sportowe babki, dużo widocznych mięśni, inni wręcz wychudzone i drobniutkie kobietki, są też tacy lubiący bardziej zaokrąglone figurki. 

     Ćwiczę i staram się zdrowo odżywiać, wiem że robię to dla siebie, swojego dobrego samopoczucia i zdrowia psychicznego, ale co z urojonymi ideałami sylwetki? Dążę do nich dla siebie czy dla innych? Przecież nawet nie mam takiej samej budowy jak moje idolki! Zbliża się lato, zaczynamy być z każdej możliwej strony bombardowani zdjęciami pięknych kobiet w bikini. Instagramowe gwiazdeczki będące na wiecznych wakacjach dbały o taki content nawet w zimę, jednak ja nie o tym. Przeszłam już pewne problemy z samoakceptacją i zaburzeniami odżywiania, więc jestem nieco bardziej odporna na letnią depresję, mimo to od lat wymyślam sobie nowe ideały. Nie mam długich nóg i drobnej budowy. Szerokie ramiona, pełne uda (ale wąskie biodra!), za małe wcięcie w talii, nawet biust oklapły - o tak, to ja. Czy jest COKOLWIEK, co mogłabym uznać w swojej budowie za ładne? Zawsze lubiłam łydki, ostatnio zaczęłam akceptować tyłek, na tym koniec. Od lat wzdycham do kobiet, które mają wąskie ramiona,  szerokie biodra i najlepiej 175 centymetrów wzrostu - ponad dziesięć więcej niż ja. 

     Ostatnio trafiłam na ciekawy profil instagramowy. Mianowicie ktoś wstawia zdjęcia instagramowych modelek z ich galerii i porównuje ze zrobionymi przez paparazzi - różnica jest niesamowita! Kobiety pozbywają się swoich kompleksów przy pomocy photoshopa lub innych, czasem nawet mniej profesjonalnych aplikacji. Tworzą zupełnie nowy wizerunek, który czasami byłby nie do osiągnięcia. Powiększają biodra, wcięcie w talii, oczy i usta, wydłużają nogi, zmniejszają nos, podkreślają kości policzkowe... Przeprowadzają więcej wirtualnych zabiegów niż nie jeden chirurg plastyczny w normalny dzień pracy. Osoby w moim wieku to jeszcze pół biedy, ale ich odbiorcami są zazwyczaj młodziutkie nastolatki, które wierzą we wszystko co zobaczą w internecie.

     Nie mam nic przeciwko ingerowaniu w swoją urodę przy pomocy medycyny estetycznej lub chirurgii plastycznej, jednak zmiana wyglądu w aplikacjach albo programach? Tutaj często wychodzi się ponad skalę możliwości, tworzy zupełnie nową osobę coraz bardziej przypominającą wirtualnego Sima. Skoro niektórzy uważają owe operacje za kłamstwo, co powiedzą o tym przypadku? Szczególnie kiedy ktoś aspiruje na miano fitnesowego guru z dorobionymi mięśniami lub specjalisty skincare z retuszowanymi niedoskonałościami. Najlepsze, iż niektórzy zaprzeczają ingerowaniu w swój wizerunek, co może skutkować tworzeniem kompleksów u słabiej obdarzonych przez stwórcę osób. Rozumiem, że w tych czasach autentyczność wydaje się nie być cool, ale uwierzcie, że budowanie wyimaginowanej rzeczywistości jest jeszcze gorsze. 
     Drogie kobietki, dbajmy o siebie, ale dążmy do osiągalnych ideałów. Nie wierzmy we wszystko co zobaczymy w internecie. Jeszcze tego nie wiecie, ale bardzo możliwe, że jesteście czyimś ideałem.











Zdjęcia autorstwa Alberta B. (instagram - klik)
Lena Sobalak at 9:04 AM 4 comments:
Share

Thursday, April 4, 2019

Studia


Teraz, kiedy jestem już po pierwszym semestrze na Uniwersytecie Warszawskim, w końcu czuję, że mogę chociaż trochę wypowiedzieć się na temat studiów. 
Pamiętam jak przepłakałam końcówkę września, trochę ze strachu, trochę z ekscytacji. Jedno było pewne - nie miałam pojęcia co mnie czeka. Całe przejście ze ścisłego profilu na, bądźmy szczerzy, humanistyczny kierunek studiów - niebo a ziemia. Po liceum moja samoocena pod względem intelektualnym sięgnęła dna. Matura pozbawiła mnie ostatnich szarych komórek, więc wybór jakichkolwiek studiów z galaretą zamiast mózgu był postawieniem wszystkiego na jedną kartę. Nie wierzę w poprawę egzaminu dojrzałości. Do tego trzeba mieć cel, trzeba marzyć o medycynie czy innym ambitnym kierunku. Ja marzę tylko o szczęściu, a z resztą wiem że jakoś dam sobie radę. Jestem w czepku urodzona, dziecko spod szczęśliwej gwiazdy mawiają. Jednak pozwolę sobie wrócić do spraw obecnych, ponieważ niestety nie wiem co przyniesie przyszłość. 
A więc studia, co? Europeistyka hmm... To był tak zwany ślepy strzał. Nie wiedziałam jak wygląda ten kierunek, nie miałam pojęcia co mnie czeka. Dużo historii, polityki i prawa - super! Coś czego nie lubię! Mimo to, uwielbiam udowadniać innym (i sobie przede wszystkim), że kiedy coś wydaje się wręcz absurdalne w połączeniu ze mną - nie będzie źle. Często się mylę. Miłości, znajomi, profil w liceum...
Jednak w tym trafiłam! Tak moi drodzy, uwielbiam moje studia! 
Może trochę wybiegłam przed szereg z tym całym oświadczeniem i za jakiś czas będę gryźć się w język, że coś takiego mogło wyjść z moich ust, jednak teraz jestem bardzo szczęśliwa. Kto by pomyślał, że nauka historii nie jest taka zła? Kto by pomyślał, że nauka w ogóle nie jest taka zła?! Gdybym wiedziała to w liceum... Mądra dopiero po szkodzie jak to mówią. Jednak wszystko jest tylko wstępem do tego, co naprawdę chcę Wam przekazać. Wstępem do tajemnicy szczęścia, o której tyle słyszałam, jednak wątpiłam że kiedykolwiek będę w stanie ją zgłębić.
Mianowicie... co tak naprawdę oznaczają studia?
Dla jednych to niekończące się imprezy, sprawdzanie możliwości swoich płuc i walenie wiadra o drugiej w nocy. Dla innych, zazwyczaj tych z bardziej „ambitnych” kierunków (czytaj: medycyna), wir pracy i obowiązków. Nie mogą odstąpić książek nawet na chwilę, ponieważ każdego dnia czeka ich kolokwium z wiedzy mniej lub bardziej potrzebnej do przyszłej specjalizacji.
Opcji jest wiele, czasami i na tych mniej poważanych kierunkach znajdą się omnibusy, które za wszelką cenę będą chciały wyróżniać się na tle kolegów z grupy. Świecić wiedzą i przykładem. 
Ja nie należę ani do jednych, ani do drugich, albo do obydwu po trochu? Pewnie, czasami poimprezuję (czasami za bardzo). Staram się też przygotowywać na każde zajęcia. Jednak dla mnie studia to przede wszystkim możliwości. Poza uczelnią mam również swoje życie. Czytam dla przyjemności, chodzę na wystawy, poznaję i spotykam ludzi, rozwijam pasje, zainteresowania. Pierwszy raz jest mi tak dobrze! W końcu nie jestem ograniczona przez rodziców czy szkołę. Rówieśnicy też przestali interesować się nieswoimi sprawami. Teraz każdy przejmuje się sobą, to jest piękne. Już nie jesteśmy w liceum, gdzie wszyscy pojedynczy uczniowie składają się na małą społeczność. Już nie ma hierarchii - nie liczy się kto był najładniejszą dziewczyną w szkole czy najbardziej lubianym sportowcem. Tak naprawdę każdy żyje dla siebie, możesz gadać ze wszystkimi albo z nikim. Tak jest przynajmniej u mnie. Bardzo cenię za to znajomych z roku. Nie zachowują się jak dzieci, pilnują swoich spraw, nie wytykają palcami, nie pytają - są sami sobie. Nie oceniają, dla nich jesteś po prostu człowiekiem, nie rozrywką. Nie wierzyłam, kiedy moja ciocia powtarzała mi, że w końcu nadejdzie dzień, kiedy nie będę się przejmować zdaniem innych. Wiecie co? Ten dzień nadszedł. Nie przejmuję się innymi, bo wiem, że inni nie przejmują się mną. Właśnie to są studia. Odejście od sztucznie tworzonej społeczności pełnej fałszu i zakłamania, wkraczanie w dorosłość, poznawanie siebie. Piękny czas. Oto tajemnica szczęścia kochani, bierzcie i jedzcie z tego wszyscy. To Wasz czas. Amen.


Z tego co zauważyłam - nie opublikowałam tutaj efektów wielu sesji. Czas to nadrobić! Panie i Panowie, przed Wami zdjęcia autorstwa Alicji Patyk (instagram). Bardzo lubię te portrety, mam nadzieję, że Wam również przypadną do gustu.
PS Z Alicją szykują mi się fajne projekty w najbliższym czasie, tym razem nie będę przed obiektywem, warto śledzić!













Lena Sobalak at 12:34 PM 7 comments:
Share

Wednesday, February 6, 2019

Stany depresyjne #1

     Social media wprowadziły nas w czasy, kiedy każdy pokazuje jak idealne jest jego życie, nawet jeżeli takie nie jest. Niestety wszyscy cierpimy na mniejsze bądź większe zaburzenia. Pewnie było tak od zawsze, jednak ludzkie podejście do psychiki zmieniło się na przestrzeni lat. Postanowiłam stworzyć serię wpisów, w której poruszę kilka problemów. Każdego doświadczyłam sama, nie zamierzam wypowiadać się na nieznane mi tematy. Jeśli nie jesteś zainteresowany - po prostu opuść tego bloga. Jesteś tu z własnej nieprzymuszonej woli i tak samo możesz zrezygnować z dalszego czytania.

      Nie chcę, żebyście przyjęli tę serię jako formę „żalenia się”, od tego miałam psychologa. Myślę, że niektórymi doświadczeniami warto się podzielić, może to oszczędzić problemów i błędów innym osobom. Sama potrzebowałam trochę czasu na „otworzenie się” przed - bądźmy szczerzy - nieznajomymi. Ciągle dziwnie się czuję z myślą, że może to przeczytać KAŻDY, jednak poprzednie wpisy, w których szczerze opisywałam stan emocjonalny (klasa maturalna, maturka) spotkały się z bardzo pozytywnym odzewem. Mam nadzieję, że z tą serią będzie podobnie. I tutaj czas na niespodziankę, ponieważ nie stworzę tych wpisów sama! Oczywiście, przedstawię tutaj swój punkt widzenia, jednak każdy post przewiduje co najmniej jednego gościa „specjalnego”, osobę która również miała do czynienia z danym problemem. Na pierwszy ogień idzie depresja oraz moja koleżanka Anna Jaroszewska, w internecie znana pod pseudonimem porcelanovva.

      Ania jest cudowną, ciepłą osobą z ogromnym serduszkiem. Od 13 roku życia zajmuje się fotomodelingiem, a od kilku lat dodatkowo fotografią. To rudowłosa piękność, od której przepis na piegi ściągnęła nawet Red Lipstick Monster! Ania nie boi się poruszać tematu depresji na swoich social mediach, właśnie dlatego zgodziła się ze mną o tym porozmawiać. W tym wpisie odpowie na kilka moich pytań, które (mam nadzieję) pomogą Wam lepiej ją zrozumieć. Pozwolicie jednak, że zacznę od swoich doświadczeń.

      Spotkałam się z różnymi opiniami na temat depresji. Moim zdaniem nie da się z niej całkowicie wyleczyć, jednakże można załagodzić, uśpić, stłumić - jak tylko chcecie nazwać stan, w którym wraca się do „normalnego” funkcjonowania.
      Podstawowe pytanie, które można sobie zadać to „czy wiemy z czego mogło się to zrodzić?”. Cofnę się do moich początków funkcjonowania w społeczeństwie. Jak pewnie zauważyliście - potrzebujemy ludzi. Niezależnie od nas samych, lubimy dostawać komplementy, mieć świadomość przynależności do jakiegoś środowiska i być adorowanymi lub po prostu akceptowanymi. Przy większej próbie asymilacji z rówieśnikami, miałam wrażenie że wszystkim przeszkadza moje towarzystwo, więc na własne życzenie odsuwałam się. Z drugiej jednak strony - potrzebowałam przyjaciół. Na końcu zawsze gdzieś trafiałam.
      Nie wiem jak to ująć, jednak mam w sobie pewną manierę, która uaktywnia się kiedy jestem pośród ludzi. Udaję kogoś innego, bardziej zuchwałego, nie panuję nad tym. Przez co nowi znajomi często zniechęcają się na samym początku i rezygnują z pogłębienia naszej relacji.
      Mam problem z otworzeniem się przed ludźmi, dopuszczeniem ich do siebie. Wszystko wzmocniła śmierć taty, która jeszcze bardziej zamknęła mnie na innych. Dodatkowo od zawsze czułam się gorsza od otoczenia, miałam masę kompleksów. W pewnym momencie wpakowałam się w nieodpowiednie towarzystwo. Zapomniałam co jest dla mnie ważne, odrzuciłam swoje stare ideały i szukałam akceptacji w toksycznym (dla mnie) środowisku.
      Problemy w szkole, konflikty w życiu osobistym, miłosne rozterki i ciągłe nieuporanie się ze śmiercią taty (o czym wtedy jeszcze nie wiedziałam) doprowadziły do kumulacji całej negatywnej energii. Zrobiłam sobie krzywdę. Nie był to pierwszy raz, jednak najbardziej zdecydowany i świadomy. Po tym mama postanowiła wysłać mnie na terapię. Na początku nie przynosiła efektów. Bardziej skupiałam się na teraźniejszości. Nie szukałam problemu w sobie. Źle spałam, straciłam ambicje, nie ciekawiła mnie przyszłość. Coraz gorzej czułam się z samą sobą. Rozważałam ucieczkę z domu lub całkowite odejście. Nawet napisałam listy do osób bliskich i tych, które były „powodem”. Nigdy nikomu ich nie pokazałam. Tej nocy coś we mnie pękło, musiałam podjąć decyzję - albo w końcu wezmę się w garść albo będę dalej egzystować i patrzeć na cierpienie mamy. Zauważyłam, że w tym wszystkim nie chodzi tylko o mnie, nie tylko ja tracę czas ze swojego bytu.
      Wyobraźcie sobie sytuację, kiedy wasza najbliższa osoba z dnia na dzień ma coraz mniej ambicji do życia. Próbujecie z całych sił pomóc, ale jesteście bezsilni, ponieważ ten ktoś nie wykazuje najmniejszych chęci zmiany. Po prostu egzystuje i czeka na koniec. Na początku chcecie zarazić pozytywną energią, pokazujecie jakie życie jest piękne. Z czasem jednak tracicie cierpliwość, do akcji wkracza złość, płacz, nieudolne próby zrozumienia. W końcu dochodzicie do wniosku, że nic więcej nie możecie zrobić, pomogliście wystarczająco dużo i każde następne staranie będzie bezsensowne. Jedyne co pozostaje to akceptacja i czekanie na krok samego zainteresowanego. To właśnie perspektywa bliskiej osoby.
      Nie chciałam dłużej trzymać mojej mamy w takim stanie. Po raz pierwszy poruszyłam na terapii temat taty, cofnęłam się do dnia wypadku, wypłakała morze łez. Powiedziałam komuś co czuję, wypuściłam skrywane poczucie winy. Cofnęłam się jeszcze dalej, do przedszkola, kiedy dzieci wyśmiewały mnie ze względu na tuszę. Wróciłam do chwil, kiedy wszyscy chłopcy, którzy mi się podobali wybierali moje koleżanki. Przywołałam pierwszy pocałunek, przez który żyłam w przeświadczeniu, że jestem dziewczyną łatwą, bez szacunku do siebie, która nie zasługuje na kogoś dobrego. Wróciłam myślami do głodówek,  jedzenia chusteczek i brania środków przeczyszczających, wszystko ze względu na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej i wyśmiewanie przez starsze dzieciaki. Normalne codzienne problemy, jednak to właśnie one, więzione przez lata w mojej głowie budowały poczucie beznadziejności. Brzmi znajomo? Wcześniej nawet nie sądziłam, że to może być ich sprawka. Tak było i już. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wielki wpływ miały na mnie poszczególne sytuacje, na moją samoocenę. Podstawą było dobrze zadane pytanie i chęć znalezienia odpowiedzi.

      Czasami dostaję wiadomości od moich obserwatorów. Szukają pomocy i zrozumienia. Właśnie dlatego pomyślałam o takiej serii. Może kiedy przeczytają o podobnych przypadkach spróbują coś z tym zrobić? Zrozumieją, że nie ma się czego wstydzić i poproszą o pomoc - rodzica, pedagoga, przyjaciela - zaufaną osobę. Im wcześniej, tym lepiej. Paradoksem jest to, iż dużo z nas czuje się niepasującym do społeczeństwa, z czego takich osób jest więcej niż nam się wydaje. Skoro takich „innych” jest dużo, nie są oni „inni”, ponieważ gdzieś pasują i w ten sposób okazuje się, że wymyślona „inność” nie istnieje. Są różne typy osobowości. Każda stanowi jakiś procent społeczeństwa. Poszukujemy siebie, poszukujemy akceptacji, poszukujemy ludzi, którzy nas pokochają, obojętnie którą miłością. Ważne, abyśmy dobrze wybrali towarzystwo, czuli że właśnie tam jest nasze miejsce. Szukajcie do skutku, po co macie się męczyć?

      Ludzie odgrywają dużą rolę w naszym życiu. Człowiek jest zwierzęciem stadnym. Pojedyncze przypadki potrafią przeżyć w zupełnym odosobnieniu. Ja miałam to szczęście, że w końcu spotkałam duszyczki, które mogę nazwać przyjaciółmi. Wiadomo, nie we wszystkim się zgadzamy, ale akceptujemy różnice. Mam również kochającą rodzinę, która wspiera mnie w każdych planach i decyzjach. Jestem za nich niesamowicie wdzięczna. Nie wiem kiedy sama bym do tego doszła. Psycholog bardzo mi pomógł. U mnie obyło się bez mocniejszej formy leczenia, jednak dostawałam różne prace domowe. Jedną z nich było pisanie. Miałam pisać, ilekroć coś wywoła we mnie zbyt intensywne emocje. Chroniło mnie to przed karaniem samej siebie fizycznie lub psychicznie, jak robiłam to do tej pory.

      Tyle z mojej strony, myślę że to co przytoczyłam jest wystarczające. Nie ma sensu bardziej uchylać mojej psychiki. Przejdźmy teraz do Ani i jej odpowiedzi na pytania, które zadałam.

1. Czy jesteś w stanie określić przyczynę/przyczyny swojego stanu depresyjnego?

Już na pierwszej wizycie u lekarza dowiedziałam się, że wszystkie moje dotychczasowe problemy (depresja, lęki, zaburzenia odżywiania) miały swój początek w stresującym dzieciństwie. "Cierpię" na zaburzenie osobowości z pogranicza (borderline) i depresja jest u mnie nieodłączną jego częścią.

2. Jaki wpływ miał Twój problem na najbliższe otoczenie?

Kilka bardzo bliskich osób odwróciło się ode mnie w czasie, kiedy najbardziej ich potrzebowałam, ale z perspektywy czasu nie mam im tego za złe - trzeba mieć naprawdę wyjątkowo silną osobowość, żeby udźwignąć problemy osoby w trakcie epizodu ciężkiej depresji.

3. Czy walczyłaś z tym sama?

Chociaż ciężko mówić o tym, że z tym walczyłam to tak - przez ostatnie kilkanaście lat nie szukałam pomocy. Odkąd jestem w związku (7 lat) mój partner jest dla mnie ogromnym wsparciem.

4. Jak próbowałaś sobie z tym poradzić?

Do niedawna żyłam w wyparciu. Mówiłam sobie, że wszystko ze mną w porządku; że po prostu mi smutno i nie mam siły, ale każdy przecież tak ma. Dopiero od 3 lat jestem świadoma problemu, a od kilku miesięcy leczę się u lekarza.

5. Jak się teraz czujesz?

Raz lepiej, raz gorzej. Nie radzę sobie z dużym stresem, czasami pokonują mnie lęki. Mam jeszcze momenty, kiedy nie mam siły wstać z łóżka, ale w ogólnym rozrachunku jest już znacznie lepiej niż przed leczeniem. Odkąd zaczęłam leczenie farmakologiczne, odkryłam, co to prawdziwa radość i motywacja do działania.

6. Jak myślisz, co w dzisiejszych czasach ma największy wpływ na depresję u ludzi?

Myślę, że głównymi przyczynami są prędkość życia, ciągły stres i presja - życie w XXIw. jest jak niekończący się wyścig, w którym nie mamy czasu odpocząć. Jak się tak bez przerwy biegnie, to w końcu przychodzi moment, w którym ciało nie daje rady i upada z wycieńczenia.

7. Co chciałabyś, aby ludzie nieznający problemu depresji o niej wiedzieli?

Wydaje mi się, że jak nie miało się nigdy depresji, to nie ma szans na to, żeby zrozumieć jakie to uczucie. To nie jest zwykły smutek, ani obniżenie nastroju. Depresja jest jak wielki głaz, który ciąży na piersi - wstanie z łóżka, mówienie, czy inne codzienne czynności stają się niewyobrażalnym wysiłkiem. Co gorsze, w głowie cały czas ma się ogromne poczucie winy, samoocena spada do zera i myśli się tylko o tym jak wielkim ciężarem jest się dla swoich bliskich. A przynajmniej ja tak to odczuwałam (i czasami jeszcze nadal odczuwam).
 
     To by było na tyle. Bardzo dziękuję Ani za współpracę i Wam, że dobrnęliście do końca. Jeśli macie jakieś pytania - możecie śmiało pisać, najlepiej w wiadomościach prywatnych. 
Buziaki 
 
 

 

Zdjęcia: Kasia Kmiotek (instagram)



Lena Sobalak at 2:40 PM 7 comments:
Share
‹
›
Home
View web version
Powered by Blogger.