Dawno mnie tu nie było...
Chciałabym, aby ten wpis zebrał punkty kulminacyjne z chwil
nieobecności. Niby na bieżąco relacjonowałam niektóre potyczki na
instagramie, jednak media społecznościowe kłamią jak mało kto - zawsze
mimowolnie przyodziewa się tam cukierkowe filtry. Z racji tego
połowicznego ukrywania prawdy przed światłem dziennym - niczym starzy
przyjaciele po latach - nadróbmy chwile rozłąki! Wszystkich zainteresowanych zapraszam do lektury.
Odnoszę wrażenie, że z roku na rok ewoluuję, trochę jak w pokemonach.
Zdobywam nowe umiejętności, z tym że niektóre objawiają się pod postacią
rozmyśleń i poszerzania horyzontów umysłowych. Niestety nie wszystkie wywierają na mnie pozytywny wpływ. Zaczęłam
cierpieć na zanik ambicji i utratę marzeń, pogłębianie się poczucia
bezsensu. Nie przeszkadza to jednak w tym, abym mogła powiedzieć, że jestem szczerze szczęśliwa, z chwilami zwątpienia w jakąkolwiek słuszność ludzkiej egzystencji oczywiście. Ciągle istnieją dla mnie bariery umysłowe nie do przejścia -
uczę się o nich, poznaję mechanizmy, ale nie potrafię zastosować
wysnutych wniosków w praktyce. Prowadzę dialog z samą sobą, czasami kończy się sukcesem. Miewam lepsze i gorsze chwile, jak każdy. Chciałabym zdobyć wszystko, ale
„wszystko” coraz częściej dostaje miano „za mało”. Staram się żyć z dnia
na dzień i czerpać przyjemność z najmniejszych promieni przedostających
się przez otaczającą mnie skorupę. Jeszcze przed kwietniem zaliczyłam
największy skok szczęścia i ekscytacji, ale równie szybko doszło do
bolesnego upadku samooceny. Narzekałam na kwarantannę i przyznaję, że
nie był to najprostszy okres, jednak chyba potrzebowałam odosobnienia,
zamknięcia z samą sobą.
Mój kompleks niższości ciągle istnieje i momentami nasila się do
wcześniej nieznanych mi granic. Czasem mam poczucie jakby ciało, które posiadam,
dzieliły dwie osoby. Pierwsza jest pewna siebie, lubi to co widzi w
lustrze i uważa, że potrafi mądrze gadać. Wie, że przyjaciele
odwzajemniają jej miłość. Jest pełna spokoju. Druga zawsze siedzi w kącie, nie lubi zwracać na
siebie uwagi, boi się zabierać głos w towarzystwie. Wszystkie próby
działań giną pod obawami wyśmiania przez otoczenie. Nigdy
nie będzie wystarczająco dobra. Obawia się, że nie ma przyjaciół, że na
nich nie zasługuje. Jakakolwiek wiara w siebie i swoje możliwości bywa przyćmiona poczuciem wstydu i
bezradności. Na przestrzeni ostatnich miesięcy, w sytuacjach społecznych, ten lęk nasilił się i nie
mam pojęcia jak powstrzymać dalszą adaptację emocjonalnej bestii w moim
środowisku.
Zaserwuję Wam teraz trochę pozytywnej energii. Coraz częściej pojawiają się sytuacje, w których wygrywa pierwsza, przytoczona powyżej, postać. Jakiś przykład? W końcu, po 21 latach, zaczęłam przemierzać krętą drogę
samoakceptacji i miłości do siebie. Może niektórzy z Was nie wiedzą, ale jeszcze kilka lat temu nikt taki nie istniał. Po dość długim czasie zaczynam
akceptować swoją sytuację na polu miłosnym, przestałam się wstydzić
siebie, swoich wymagań i seksualności. Zrozumiałam, a przynajmniej
ciągle staram się zrozumieć, że problem nie zawsze leży we mnie i nie
powinnam przepraszać za to co czuję, bądź to czego nie potrafię czuć.
Otoczenie już nie wywiera takiej presji, nie mam poczucia „gorszej”. Nie zamierzam zmuszać się do tego, na co nie mam ochoty. Co
będzie to będzie, kto przyjdzie ten przyjdzie, a kto zostanie - tylko
czas pokaże. Przestałam przejmować się przyszłością, w każdym razie już nie myślę o
niej w ciemnych barwach. Robię swoje, poszukuję ścieżki
którą chciałabym obrać. Ryzyko mnie przeraża, jednak muszę skoczyć na
głęboką wodę i przypomnieć sobie kim jestem. Mam masę pomysłów,
w których urzeczywistnieniu nie przeszkadzają siły magiczne bądź
złośliwi ludzie, ale ja sama. Czekają mnie liczne starcia z drugą stroną osobowości, muszę wyrzucić ją z salonu i przegonić do najmniejszego pokoiku w głowie, a może nawet zmusić do wyprowadzki.
Czuję przeogromny wstyd za osobę, którą
byłam, nawet chwilę przed pandemią. Co dopiero patrząc lata wstecz. Nie podoba mi się jak traktowałam innych ludzi, a nawet samą siebie. Wszystkich, których kiedykolwiek zraniłam - przepraszam. Wiem, że słowo opublikowane w internecie nie naprawi relacji, jednak nie o to mi chodzi. Myślę, że nic nie dzieje się bez powodu - to wszystko nas ukształtowało, a co za tym idzie - nie jestem (i Wy zapewne też nie) już osobą, którą byłam X lat temu, a może nawet miesięcy. Zawsze uciekałam przed uczuciami, które mnie osłabiały, jednak radziłam aby inni ryzykowali. Byłam hipokrytką. Odrzucałam szczęście na rzecz spokoju w głowie. Brakowało mi zaufania, żyłam w ciągłym strachu przed zdradą ze strony najbliższych. Na przestrzeni ostatnich lat (a nawet miesięcy!) wiele zrozumiałam, obserwowałam relacje, sama eksperymentowałam (jednocześnie nie opuszczałam swojej strefy komfortu). Poznałam wspaniałych ludzi, jednak już wcześniej miałam takich w swoim życiu (they come & go) - różnica jest taka, że w końcu potrafię zaakceptować ich obecność. Małymi kroczkami dorastam do kompromisów, a zarazem uczę się wyrażać swoje zdanie.
To by było na tyle z nowinek, raczej o niczym nie zapomniałam. Tym
życzliwym z Was pozostaje trzymać kciuki za moje sukcesy na płaszczyźnie
emocjonalno - umysłowej, natomiast reszcie dziękuję, że uważacie mnie
za wystarczająco ważną aby poświecić czas na przeczytanie tego „raportu”. Wszyscy jesteście cudowni.
Makijaż - Klaudia Czępińska (INSTAGRAM)
Zdjęcia - Angelika Marciszewska = czulanaswiatlo (FACEBOOK | INSTAGRAM)