Social
media wprowadziły nas w czasy, kiedy każdy pokazuje jak idealne jest
jego życie, nawet jeżeli takie nie jest. Niestety wszyscy cierpimy na
mniejsze bądź większe zaburzenia. Pewnie było tak od zawsze, jednak
ludzkie podejście do psychiki zmieniło się na przestrzeni lat.
Postanowiłam stworzyć serię wpisów, w której poruszę kilka problemów.
Każdego doświadczyłam sama, nie zamierzam wypowiadać się na nieznane mi
tematy. Jeśli nie jesteś zainteresowany - po prostu opuść tego bloga.
Jesteś tu z własnej nieprzymuszonej woli i tak samo możesz zrezygnować z
dalszego czytania.
Nie chcę, żebyście przyjęli tę serię jako formę „żalenia się”, od tego miałam psychologa. Myślę, że niektórymi doświadczeniami warto się podzielić, może to oszczędzić problemów i błędów innym osobom. Sama potrzebowałam trochę czasu na „otworzenie się” przed - bądźmy szczerzy - nieznajomymi. Ciągle dziwnie się czuję z myślą, że może to przeczytać KAŻDY, jednak poprzednie wpisy, w których szczerze opisywałam stan emocjonalny (klasa maturalna, maturka) spotkały się z bardzo pozytywnym odzewem. Mam nadzieję, że z tą serią będzie podobnie. I tutaj czas na niespodziankę, ponieważ nie stworzę tych wpisów sama! Oczywiście, przedstawię tutaj swój punkt widzenia, jednak każdy post przewiduje co najmniej jednego gościa „specjalnego”, osobę która również miała do czynienia z danym problemem. Na pierwszy ogień idzie depresja oraz moja koleżanka Anna Jaroszewska, w internecie znana pod pseudonimem porcelanovva.
Ania jest cudowną, ciepłą osobą z ogromnym serduszkiem. Od 13 roku życia zajmuje się fotomodelingiem, a od kilku lat dodatkowo fotografią. To rudowłosa piękność, od której przepis na piegi ściągnęła nawet Red Lipstick Monster! Ania nie boi się poruszać tematu depresji na swoich social mediach, właśnie dlatego zgodziła się ze mną o tym porozmawiać. W tym wpisie odpowie na kilka moich pytań, które (mam nadzieję) pomogą Wam lepiej ją zrozumieć. Pozwolicie jednak, że zacznę od swoich doświadczeń.
Spotkałam się z różnymi opiniami na temat depresji. Moim zdaniem nie da się z niej całkowicie wyleczyć, jednakże można załagodzić, uśpić, stłumić - jak tylko chcecie nazwać stan, w którym wraca się do „normalnego” funkcjonowania.
Podstawowe pytanie, które można sobie zadać to „czy wiemy z czego mogło się to zrodzić?”. Cofnę się do moich początków funkcjonowania w społeczeństwie. Jak pewnie zauważyliście - potrzebujemy ludzi. Niezależnie od nas samych, lubimy dostawać komplementy, mieć świadomość przynależności do jakiegoś środowiska i być adorowanymi lub po prostu akceptowanymi. Przy większej próbie asymilacji z rówieśnikami, miałam wrażenie że wszystkim przeszkadza moje towarzystwo, więc na własne życzenie odsuwałam się. Z drugiej jednak strony - potrzebowałam przyjaciół. Na końcu zawsze gdzieś trafiałam.
Nie wiem jak to ująć, jednak mam w sobie pewną manierę, która uaktywnia się kiedy jestem pośród ludzi. Udaję kogoś innego, bardziej zuchwałego, nie panuję nad tym. Przez co nowi znajomi często zniechęcają się na samym początku i rezygnują z pogłębienia naszej relacji.
Mam problem z otworzeniem się przed ludźmi, dopuszczeniem ich do siebie. Wszystko wzmocniła śmierć taty, która jeszcze bardziej zamknęła mnie na innych. Dodatkowo od zawsze czułam się gorsza od otoczenia, miałam masę kompleksów. W pewnym momencie wpakowałam się w nieodpowiednie towarzystwo. Zapomniałam co jest dla mnie ważne, odrzuciłam swoje stare ideały i szukałam akceptacji w toksycznym (dla mnie) środowisku.
Problemy w szkole, konflikty w życiu osobistym, miłosne rozterki i ciągłe nieuporanie się ze śmiercią taty (o czym wtedy jeszcze nie wiedziałam) doprowadziły do kumulacji całej negatywnej energii. Zrobiłam sobie krzywdę. Nie był to pierwszy raz, jednak najbardziej zdecydowany i świadomy. Po tym mama postanowiła wysłać mnie na terapię. Na początku nie przynosiła efektów. Bardziej skupiałam się na teraźniejszości. Nie szukałam problemu w sobie. Źle spałam, straciłam ambicje, nie ciekawiła mnie przyszłość. Coraz gorzej czułam się z samą sobą. Rozważałam ucieczkę z domu lub całkowite odejście. Nawet napisałam listy do osób bliskich i tych, które były „powodem”. Nigdy nikomu ich nie pokazałam. Tej nocy coś we mnie pękło, musiałam podjąć decyzję - albo w końcu wezmę się w garść albo będę dalej egzystować i patrzeć na cierpienie mamy. Zauważyłam, że w tym wszystkim nie chodzi tylko o mnie, nie tylko ja tracę czas ze swojego bytu.
Wyobraźcie sobie sytuację, kiedy wasza najbliższa osoba z dnia na dzień ma coraz mniej ambicji do życia. Próbujecie z całych sił pomóc, ale jesteście bezsilni, ponieważ ten ktoś nie wykazuje najmniejszych chęci zmiany. Po prostu egzystuje i czeka na koniec. Na początku chcecie zarazić pozytywną energią, pokazujecie jakie życie jest piękne. Z czasem jednak tracicie cierpliwość, do akcji wkracza złość, płacz, nieudolne próby zrozumienia. W końcu dochodzicie do wniosku, że nic więcej nie możecie zrobić, pomogliście wystarczająco dużo i każde następne staranie będzie bezsensowne. Jedyne co pozostaje to akceptacja i czekanie na krok samego zainteresowanego. To właśnie perspektywa bliskiej osoby.
Nie chciałam dłużej trzymać mojej mamy w takim stanie. Po raz pierwszy poruszyłam na terapii temat taty, cofnęłam się do dnia wypadku, wypłakała morze łez. Powiedziałam komuś co czuję, wypuściłam skrywane poczucie winy. Cofnęłam się jeszcze dalej, do przedszkola, kiedy dzieci wyśmiewały mnie ze względu na tuszę. Wróciłam do chwil, kiedy wszyscy chłopcy, którzy mi się podobali wybierali moje koleżanki. Przywołałam pierwszy pocałunek, przez który żyłam w przeświadczeniu, że jestem dziewczyną łatwą, bez szacunku do siebie, która nie zasługuje na kogoś dobrego. Wróciłam myślami do głodówek, jedzenia chusteczek i brania środków przeczyszczających, wszystko ze względu na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej i wyśmiewanie przez starsze dzieciaki. Normalne codzienne problemy, jednak to właśnie one, więzione przez lata w mojej głowie budowały poczucie beznadziejności. Brzmi znajomo? Wcześniej nawet nie sądziłam, że to może być ich sprawka. Tak było i już. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wielki wpływ miały na mnie poszczególne sytuacje, na moją samoocenę. Podstawą było dobrze zadane pytanie i chęć znalezienia odpowiedzi.
Czasami dostaję wiadomości od moich obserwatorów. Szukają pomocy i zrozumienia. Właśnie dlatego pomyślałam o takiej serii. Może kiedy przeczytają o podobnych przypadkach spróbują coś z tym zrobić? Zrozumieją, że nie ma się czego wstydzić i poproszą o pomoc - rodzica, pedagoga, przyjaciela - zaufaną osobę. Im wcześniej, tym lepiej. Paradoksem jest to, iż dużo z nas czuje się niepasującym do społeczeństwa, z czego takich osób jest więcej niż nam się wydaje. Skoro takich „innych” jest dużo, nie są oni „inni”, ponieważ gdzieś pasują i w ten sposób okazuje się, że wymyślona „inność” nie istnieje. Są różne typy osobowości. Każda stanowi jakiś procent społeczeństwa. Poszukujemy siebie, poszukujemy akceptacji, poszukujemy ludzi, którzy nas pokochają, obojętnie którą miłością. Ważne, abyśmy dobrze wybrali towarzystwo, czuli że właśnie tam jest nasze miejsce. Szukajcie do skutku, po co macie się męczyć?
Ludzie odgrywają dużą rolę w naszym życiu. Człowiek jest zwierzęciem stadnym. Pojedyncze przypadki potrafią przeżyć w zupełnym odosobnieniu. Ja miałam to szczęście, że w końcu spotkałam duszyczki, które mogę nazwać przyjaciółmi. Wiadomo, nie we wszystkim się zgadzamy, ale akceptujemy różnice. Mam również kochającą rodzinę, która wspiera mnie w każdych planach i decyzjach. Jestem za nich niesamowicie wdzięczna. Nie wiem kiedy sama bym do tego doszła. Psycholog bardzo mi pomógł. U mnie obyło się bez mocniejszej formy leczenia, jednak dostawałam różne prace domowe. Jedną z nich było pisanie. Miałam pisać, ilekroć coś wywoła we mnie zbyt intensywne emocje. Chroniło mnie to przed karaniem samej siebie fizycznie lub psychicznie, jak robiłam to do tej pory.
Tyle z mojej strony, myślę że to co przytoczyłam jest wystarczające. Nie ma sensu bardziej uchylać mojej psychiki. Przejdźmy teraz do Ani i jej odpowiedzi na pytania, które zadałam.
1. Czy jesteś w stanie określić przyczynę/przyczyny swojego stanu depresyjnego?
Już na pierwszej wizycie u lekarza dowiedziałam się, że wszystkie moje dotychczasowe problemy (depresja, lęki, zaburzenia odżywiania) miały swój początek w stresującym dzieciństwie. "Cierpię" na zaburzenie osobowości z pogranicza (borderline) i depresja jest u mnie nieodłączną jego częścią.
2. Jaki wpływ miał Twój problem na najbliższe otoczenie?
Kilka bardzo bliskich osób odwróciło się ode mnie w czasie, kiedy najbardziej ich potrzebowałam, ale z perspektywy czasu nie mam im tego za złe - trzeba mieć naprawdę wyjątkowo silną osobowość, żeby udźwignąć problemy osoby w trakcie epizodu ciężkiej depresji.
3. Czy walczyłaś z tym sama?
Chociaż ciężko mówić o tym, że z tym walczyłam to tak - przez ostatnie kilkanaście lat nie szukałam pomocy. Odkąd jestem w związku (7 lat) mój partner jest dla mnie ogromnym wsparciem.
4. Jak próbowałaś sobie z tym poradzić?
Do niedawna żyłam w wyparciu. Mówiłam sobie, że wszystko ze mną w porządku; że po prostu mi smutno i nie mam siły, ale każdy przecież tak ma. Dopiero od 3 lat jestem świadoma problemu, a od kilku miesięcy leczę się u lekarza.
5. Jak się teraz czujesz?
Raz lepiej, raz gorzej. Nie radzę sobie z dużym stresem, czasami pokonują mnie lęki. Mam jeszcze momenty, kiedy nie mam siły wstać z łóżka, ale w ogólnym rozrachunku jest już znacznie lepiej niż przed leczeniem. Odkąd zaczęłam leczenie farmakologiczne, odkryłam, co to prawdziwa radość i motywacja do działania.
6. Jak myślisz, co w dzisiejszych czasach ma największy wpływ na depresję u ludzi?
Myślę, że głównymi przyczynami są prędkość życia, ciągły stres i presja - życie w XXIw. jest jak niekończący się wyścig, w którym nie mamy czasu odpocząć. Jak się tak bez przerwy biegnie, to w końcu przychodzi moment, w którym ciało nie daje rady i upada z wycieńczenia.
7. Co chciałabyś, aby ludzie nieznający problemu depresji o niej wiedzieli?
Wydaje mi się, że jak nie miało się nigdy depresji, to nie ma szans na to, żeby zrozumieć jakie to uczucie. To nie jest zwykły smutek, ani obniżenie nastroju. Depresja jest jak wielki głaz, który ciąży na piersi - wstanie z łóżka, mówienie, czy inne codzienne czynności stają się niewyobrażalnym wysiłkiem. Co gorsze, w głowie cały czas ma się ogromne poczucie winy, samoocena spada do zera i myśli się tylko o tym jak wielkim ciężarem jest się dla swoich bliskich. A przynajmniej ja tak to odczuwałam (i czasami jeszcze nadal odczuwam).
Nie chcę, żebyście przyjęli tę serię jako formę „żalenia się”, od tego miałam psychologa. Myślę, że niektórymi doświadczeniami warto się podzielić, może to oszczędzić problemów i błędów innym osobom. Sama potrzebowałam trochę czasu na „otworzenie się” przed - bądźmy szczerzy - nieznajomymi. Ciągle dziwnie się czuję z myślą, że może to przeczytać KAŻDY, jednak poprzednie wpisy, w których szczerze opisywałam stan emocjonalny (klasa maturalna, maturka) spotkały się z bardzo pozytywnym odzewem. Mam nadzieję, że z tą serią będzie podobnie. I tutaj czas na niespodziankę, ponieważ nie stworzę tych wpisów sama! Oczywiście, przedstawię tutaj swój punkt widzenia, jednak każdy post przewiduje co najmniej jednego gościa „specjalnego”, osobę która również miała do czynienia z danym problemem. Na pierwszy ogień idzie depresja oraz moja koleżanka Anna Jaroszewska, w internecie znana pod pseudonimem porcelanovva.
Ania jest cudowną, ciepłą osobą z ogromnym serduszkiem. Od 13 roku życia zajmuje się fotomodelingiem, a od kilku lat dodatkowo fotografią. To rudowłosa piękność, od której przepis na piegi ściągnęła nawet Red Lipstick Monster! Ania nie boi się poruszać tematu depresji na swoich social mediach, właśnie dlatego zgodziła się ze mną o tym porozmawiać. W tym wpisie odpowie na kilka moich pytań, które (mam nadzieję) pomogą Wam lepiej ją zrozumieć. Pozwolicie jednak, że zacznę od swoich doświadczeń.
Spotkałam się z różnymi opiniami na temat depresji. Moim zdaniem nie da się z niej całkowicie wyleczyć, jednakże można załagodzić, uśpić, stłumić - jak tylko chcecie nazwać stan, w którym wraca się do „normalnego” funkcjonowania.
Podstawowe pytanie, które można sobie zadać to „czy wiemy z czego mogło się to zrodzić?”. Cofnę się do moich początków funkcjonowania w społeczeństwie. Jak pewnie zauważyliście - potrzebujemy ludzi. Niezależnie od nas samych, lubimy dostawać komplementy, mieć świadomość przynależności do jakiegoś środowiska i być adorowanymi lub po prostu akceptowanymi. Przy większej próbie asymilacji z rówieśnikami, miałam wrażenie że wszystkim przeszkadza moje towarzystwo, więc na własne życzenie odsuwałam się. Z drugiej jednak strony - potrzebowałam przyjaciół. Na końcu zawsze gdzieś trafiałam.
Nie wiem jak to ująć, jednak mam w sobie pewną manierę, która uaktywnia się kiedy jestem pośród ludzi. Udaję kogoś innego, bardziej zuchwałego, nie panuję nad tym. Przez co nowi znajomi często zniechęcają się na samym początku i rezygnują z pogłębienia naszej relacji.
Mam problem z otworzeniem się przed ludźmi, dopuszczeniem ich do siebie. Wszystko wzmocniła śmierć taty, która jeszcze bardziej zamknęła mnie na innych. Dodatkowo od zawsze czułam się gorsza od otoczenia, miałam masę kompleksów. W pewnym momencie wpakowałam się w nieodpowiednie towarzystwo. Zapomniałam co jest dla mnie ważne, odrzuciłam swoje stare ideały i szukałam akceptacji w toksycznym (dla mnie) środowisku.
Problemy w szkole, konflikty w życiu osobistym, miłosne rozterki i ciągłe nieuporanie się ze śmiercią taty (o czym wtedy jeszcze nie wiedziałam) doprowadziły do kumulacji całej negatywnej energii. Zrobiłam sobie krzywdę. Nie był to pierwszy raz, jednak najbardziej zdecydowany i świadomy. Po tym mama postanowiła wysłać mnie na terapię. Na początku nie przynosiła efektów. Bardziej skupiałam się na teraźniejszości. Nie szukałam problemu w sobie. Źle spałam, straciłam ambicje, nie ciekawiła mnie przyszłość. Coraz gorzej czułam się z samą sobą. Rozważałam ucieczkę z domu lub całkowite odejście. Nawet napisałam listy do osób bliskich i tych, które były „powodem”. Nigdy nikomu ich nie pokazałam. Tej nocy coś we mnie pękło, musiałam podjąć decyzję - albo w końcu wezmę się w garść albo będę dalej egzystować i patrzeć na cierpienie mamy. Zauważyłam, że w tym wszystkim nie chodzi tylko o mnie, nie tylko ja tracę czas ze swojego bytu.
Wyobraźcie sobie sytuację, kiedy wasza najbliższa osoba z dnia na dzień ma coraz mniej ambicji do życia. Próbujecie z całych sił pomóc, ale jesteście bezsilni, ponieważ ten ktoś nie wykazuje najmniejszych chęci zmiany. Po prostu egzystuje i czeka na koniec. Na początku chcecie zarazić pozytywną energią, pokazujecie jakie życie jest piękne. Z czasem jednak tracicie cierpliwość, do akcji wkracza złość, płacz, nieudolne próby zrozumienia. W końcu dochodzicie do wniosku, że nic więcej nie możecie zrobić, pomogliście wystarczająco dużo i każde następne staranie będzie bezsensowne. Jedyne co pozostaje to akceptacja i czekanie na krok samego zainteresowanego. To właśnie perspektywa bliskiej osoby.
Nie chciałam dłużej trzymać mojej mamy w takim stanie. Po raz pierwszy poruszyłam na terapii temat taty, cofnęłam się do dnia wypadku, wypłakała morze łez. Powiedziałam komuś co czuję, wypuściłam skrywane poczucie winy. Cofnęłam się jeszcze dalej, do przedszkola, kiedy dzieci wyśmiewały mnie ze względu na tuszę. Wróciłam do chwil, kiedy wszyscy chłopcy, którzy mi się podobali wybierali moje koleżanki. Przywołałam pierwszy pocałunek, przez który żyłam w przeświadczeniu, że jestem dziewczyną łatwą, bez szacunku do siebie, która nie zasługuje na kogoś dobrego. Wróciłam myślami do głodówek, jedzenia chusteczek i brania środków przeczyszczających, wszystko ze względu na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej i wyśmiewanie przez starsze dzieciaki. Normalne codzienne problemy, jednak to właśnie one, więzione przez lata w mojej głowie budowały poczucie beznadziejności. Brzmi znajomo? Wcześniej nawet nie sądziłam, że to może być ich sprawka. Tak było i już. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wielki wpływ miały na mnie poszczególne sytuacje, na moją samoocenę. Podstawą było dobrze zadane pytanie i chęć znalezienia odpowiedzi.
Czasami dostaję wiadomości od moich obserwatorów. Szukają pomocy i zrozumienia. Właśnie dlatego pomyślałam o takiej serii. Może kiedy przeczytają o podobnych przypadkach spróbują coś z tym zrobić? Zrozumieją, że nie ma się czego wstydzić i poproszą o pomoc - rodzica, pedagoga, przyjaciela - zaufaną osobę. Im wcześniej, tym lepiej. Paradoksem jest to, iż dużo z nas czuje się niepasującym do społeczeństwa, z czego takich osób jest więcej niż nam się wydaje. Skoro takich „innych” jest dużo, nie są oni „inni”, ponieważ gdzieś pasują i w ten sposób okazuje się, że wymyślona „inność” nie istnieje. Są różne typy osobowości. Każda stanowi jakiś procent społeczeństwa. Poszukujemy siebie, poszukujemy akceptacji, poszukujemy ludzi, którzy nas pokochają, obojętnie którą miłością. Ważne, abyśmy dobrze wybrali towarzystwo, czuli że właśnie tam jest nasze miejsce. Szukajcie do skutku, po co macie się męczyć?
Ludzie odgrywają dużą rolę w naszym życiu. Człowiek jest zwierzęciem stadnym. Pojedyncze przypadki potrafią przeżyć w zupełnym odosobnieniu. Ja miałam to szczęście, że w końcu spotkałam duszyczki, które mogę nazwać przyjaciółmi. Wiadomo, nie we wszystkim się zgadzamy, ale akceptujemy różnice. Mam również kochającą rodzinę, która wspiera mnie w każdych planach i decyzjach. Jestem za nich niesamowicie wdzięczna. Nie wiem kiedy sama bym do tego doszła. Psycholog bardzo mi pomógł. U mnie obyło się bez mocniejszej formy leczenia, jednak dostawałam różne prace domowe. Jedną z nich było pisanie. Miałam pisać, ilekroć coś wywoła we mnie zbyt intensywne emocje. Chroniło mnie to przed karaniem samej siebie fizycznie lub psychicznie, jak robiłam to do tej pory.
Tyle z mojej strony, myślę że to co przytoczyłam jest wystarczające. Nie ma sensu bardziej uchylać mojej psychiki. Przejdźmy teraz do Ani i jej odpowiedzi na pytania, które zadałam.
1. Czy jesteś w stanie określić przyczynę/przyczyny swojego stanu depresyjnego?
Już na pierwszej wizycie u lekarza dowiedziałam się, że wszystkie moje dotychczasowe problemy (depresja, lęki, zaburzenia odżywiania) miały swój początek w stresującym dzieciństwie. "Cierpię" na zaburzenie osobowości z pogranicza (borderline) i depresja jest u mnie nieodłączną jego częścią.
2. Jaki wpływ miał Twój problem na najbliższe otoczenie?
Kilka bardzo bliskich osób odwróciło się ode mnie w czasie, kiedy najbardziej ich potrzebowałam, ale z perspektywy czasu nie mam im tego za złe - trzeba mieć naprawdę wyjątkowo silną osobowość, żeby udźwignąć problemy osoby w trakcie epizodu ciężkiej depresji.
3. Czy walczyłaś z tym sama?
Chociaż ciężko mówić o tym, że z tym walczyłam to tak - przez ostatnie kilkanaście lat nie szukałam pomocy. Odkąd jestem w związku (7 lat) mój partner jest dla mnie ogromnym wsparciem.
4. Jak próbowałaś sobie z tym poradzić?
Do niedawna żyłam w wyparciu. Mówiłam sobie, że wszystko ze mną w porządku; że po prostu mi smutno i nie mam siły, ale każdy przecież tak ma. Dopiero od 3 lat jestem świadoma problemu, a od kilku miesięcy leczę się u lekarza.
5. Jak się teraz czujesz?
Raz lepiej, raz gorzej. Nie radzę sobie z dużym stresem, czasami pokonują mnie lęki. Mam jeszcze momenty, kiedy nie mam siły wstać z łóżka, ale w ogólnym rozrachunku jest już znacznie lepiej niż przed leczeniem. Odkąd zaczęłam leczenie farmakologiczne, odkryłam, co to prawdziwa radość i motywacja do działania.
6. Jak myślisz, co w dzisiejszych czasach ma największy wpływ na depresję u ludzi?
Myślę, że głównymi przyczynami są prędkość życia, ciągły stres i presja - życie w XXIw. jest jak niekończący się wyścig, w którym nie mamy czasu odpocząć. Jak się tak bez przerwy biegnie, to w końcu przychodzi moment, w którym ciało nie daje rady i upada z wycieńczenia.
7. Co chciałabyś, aby ludzie nieznający problemu depresji o niej wiedzieli?
Wydaje mi się, że jak nie miało się nigdy depresji, to nie ma szans na to, żeby zrozumieć jakie to uczucie. To nie jest zwykły smutek, ani obniżenie nastroju. Depresja jest jak wielki głaz, który ciąży na piersi - wstanie z łóżka, mówienie, czy inne codzienne czynności stają się niewyobrażalnym wysiłkiem. Co gorsze, w głowie cały czas ma się ogromne poczucie winy, samoocena spada do zera i myśli się tylko o tym jak wielkim ciężarem jest się dla swoich bliskich. A przynajmniej ja tak to odczuwałam (i czasami jeszcze nadal odczuwam).
To by było na tyle. Bardzo dziękuję Ani za współpracę i Wam, że dobrnęliście do końca. Jeśli macie jakieś pytania - możecie śmiało pisać, najlepiej w wiadomościach prywatnych.
Buziaki
Zdjęcia: Kasia Kmiotek (instagram) |
Nie wierzę, że mój komentarz będzie pierwszy pod postem o tak ważnej tematyce. Jesteś bardzo dzielna, że odważyłaś się tak obnażyć swoją duszę w internecie. Jestem jak najbardziej zainteresowana czytaniem takich wpisów. Twoje życie na instagramie wydaje się być idealna, jesteś piękna dziewczyną i aż ciężko uwierzyć że mogłaś się borykać z czymś takim. Jednak właśnie taka jest rzeczywistość, że depresja może dotknąć każdego. Osobiście również przeżyłam śmierć bliskich mi osób, przez co popadłam w zaburzenia odżywiania które było bardzo ciężko mi na początku zauważyć, jednak dzięki wsparciu przyjaciół i ukochanego wychodzę z każdego dołka ze wzrokiem skupionym na moich celach. Oby tobie i wszystkim to się udało. Pozdrawiam ❤
ReplyDeleteWażny temat o dobrze, ze o nim piszesz. Depresja to nie jest wstyd, depresja to choroba XXI wieku. Choruje na nia co 3 osoba na świecie, wiec dotyczy ona prawie każdego z nas. Stad uświadamianie i oswajanie z tym tematem jest bardzo wazne nawet jak się odsłania troszkę siebie w tym wszystkim. jak tylko bede mogla to podrzucę twój link z postem mojemu znajomemu. pozdraiwam serdecznie
ReplyDeleteBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
ReplyDeleteFaktycznie takie rzeczy się zdarzają i na pewno musimy wiedzieć, ze jest to do wyleczenia. Moim zdaniem bardzo dużo już może dać sama wizyta w poradni psychologicznej https://melka-roszczyk.pl/ gdzie każdy z nas znajdzie niezbędną pomoc.
ReplyDeleteŚwietnie napisany artykuł.
ReplyDeleteJak dla mnie bardzo ważną sprawą jest skuteczna pomoc i zdaję sobie sprawę z tego, ze czasami warto jest udać się do poradni psychologicznej.Sam czasami chodzę do gabinetu https://dominikhaak.pl/ i już wiem, ze jest to świetne rozwiązanie.
ReplyDeleteTak naprawdę nie wiem, co mi zostało, ale miałem zamiar wkrótce opublikować nowy bloppis, więc bądźcie czujni
ReplyDelete